Szczęście rośnie...
Wtedy pisałam z goryczą.
Teraz piszę to z bólem.
Czy potrafię,
wziąć sobie z życia
miłość?
Rozpalić się, zapłonąć,
krzyczeć, śmiać się
i płakać?
Czy potrafię,
wziąć sobie z życia
szczęście?
Rozpędzić się, biec,
zachłysnąć się wiatrem
i deszczem?
Czy potrafię,
wziąć sobie z życia
ŻYCIE?
Oddychać, zasypiać,
stopami poczuć
bezpieczną twardość ziemi?
23.08.1998
niedziela, 30 grudnia 2012
sobota, 1 grudnia 2012
To było tak niedawno. W 1997...
Chwytaj dzień
Trawa,
jak to trawa,
zielona, uległa,
kładzie się pod stopy.
Słońce,
bezlitosne,
ono dobrze wie,
że i tak wzbudza miłość.
Powietrze,
mimochodem
daje nam życie,
tak niefrasobliwie lekkie.
Ja i Ty,
siwiejący powoli,
złączeni nie tylko
słowem,
myślą,
ciałem...
Teraz, kiedy to piszę, wszystko wydaje mi się tak niewiarygodnie dwuznaczne i ponadczasowe, że aż mnie boli.
Trawa,
jak to trawa,
zielona, uległa,
kładzie się pod stopy.
Słońce,
bezlitosne,
ono dobrze wie,
że i tak wzbudza miłość.
Powietrze,
mimochodem
daje nam życie,
tak niefrasobliwie lekkie.
Ja i Ty,
siwiejący powoli,
złączeni nie tylko
słowem,
myślą,
ciałem...
21.08.1997
Teraz, kiedy to piszę, wszystko wydaje mi się tak niewiarygodnie dwuznaczne i ponadczasowe, że aż mnie boli.
Subskrybuj:
Posty (Atom)