wtorek, 31 lipca 2012

Na zapas



***
Zbieram Twoje pocałunki
do urny pamięci,
garściami.

Kiedyś,
w upalne popołudnie,
otworzę skarbiec
i uwolnię je wszystkie.

Wyfruną ludnie,
przylgną do moich warg,
bezwolne i uległe,
jak oswojone zwierzątka.
Tylko moje.


1980rok

poniedziałek, 30 lipca 2012

Przeganianie samotności







Dystans













Krok do przodu, krok do tyłu. To całowaliśmy się, to oddalaliśmy w niezrozumieniu. Dwoje, w końcu obcych sobie, ludzi.

Rysunki

Narysuj mi
swoją samotność,
powiedział ktoś.

Oto
ona.

Mała,
przygarbiona postać,
objuczona
bagażami przeżyć,
w wielkim wietrze,
na skrzyżowaniu
dróg.

Narysuj mi
swoją radość,
powiedział ktoś.

Oto
ona.

Mała,
przygarbiona postać,
podchodzisz z tyłu,
niespodzianie,
obejmujesz ją ramionami,
mówisz:
- Jestem!

15.06.1980rok

A potem tak:


***

Mówisz o samotności,
całując moje palce.
To boli.
To tak,
jakby ktoś odciął dłoń,
wyciągniętą nad przepaścią.

niedziela, 29 lipca 2012

Tak i siak















Jak to w zakochaniu. Towarzyszy mu wielki niepokój, zwątpienie, czasem żal, czasem smutek.
To bardzo wyczerpujące uczucie jest:))
Mama miała mi za złe, że nie przywitałam się z bratem, gdy wpadł kiedyś do nas na rowerze. No cóż, w tym czasie całowałam się z NIM za zamkniętymi drzwiami mojego pokoju....
Na początku widywaliśmy się rzadko, raz, dwa razy w tygodniu. Ciągle tęskniłam.

Niewolnice

Biegniemy
na przełaj przez dni.
Depczemy po drodze
rozmowy z ludźmi,
uśmiechy dzieci
i inne, ważne sprawy.

Spieszymy
na oznaczoną godzinę,
ku oznaczonemu miejscu,
do oznaczonej twarzy.

Osiągamy swój cel
na chwilę przed zmierzchem,
gdy zamykają już bramy
do szczęścia.
***
Nazajutrz,
bezmyślne,
ślepe i uparte,
rozpoczynamy bieg
od początku.

Czerwiec 1980rok

sobota, 28 lipca 2012

Schwytana w sieć















Na mojej fali był akurat Gałczyński. Startowałam w "Wielkiej Grze". Miałam głowę jego wierszy, melodii jego wersów, symboli, powtarzających się kolorów i dekoracji. Właściwie na każdą sytuację mogłam mieć poetycką ilustrację.

Więc najpierw Gałczyński - uwielbiam!

KÜFERLIN


Kiedy chłód fioletowy odął usta chimerom,
strzegącym schodów promiennych, co prowadziły do wnjścia,
olbrzymiogłowy Küferlin uniósł żonę jak berło
i do łożnicy ją zaniósł, i złożył na miękkich liściach.

Więc muzykanci poczęli stroić narzędzia kruche,
aby im było słodziej i ciszej, i bardziej miękko,
lecz nie znaleźli poklasku, i skinął Küferlin ręką
i grać rozkazał piorunom, dębom grzmieć, gwizdać wichurom.

Zwęziły się oczy żony od tego huku, od trwogi,
płakać poczęła cicho, bardzo cicho, jak strumień;
tłumaczyłamu, że jest mała, że boi się, że nie rozumie…
Na próżno: śmiał się Küferlin i spalał ją wolno, jak ogień.

A potem już było cicho. Powietrze pachniało morwą
i po ramionach żony pot spływał jak srebrny ocean…
Więc kiedy się uśmiechnęła, westchnęła i usnęła,
przez okno w powale wpadł księżyc i Küferlina porwał.

„Oto mnie w ręce porywa astrologiczny księżyc!”
wrzasnąć zdążył Küferlin, a już rozkręcone włosy
ciągną mu głowę do góry, za głową brzuch i w niebiosy
tak ulatują we dwójkę, a żona śpi i nic nie wie.

O świcie płakał Küferlin. Śmiała się żona i z konwi
lała złocistą wodę w dziecinne usta kwiatów.
„Głupcze — mówiła do męża — on by naprawdę cię porwał,
gdybym za ucho cię mocno nie uchwyciła zębami…”

„Droga”, 1929 nr 8


I ja:




DO KÜFERLINA


Twe usta
są głębokie i ciemne
jak morze.

Utonę w nich
cicho i bezboleśnie,
jeżeli w porę
nie schwytasz mnie
mocno
zębami.


12.06.1980rok

piątek, 27 lipca 2012

Jak grom...




...i niech pilnują nas anioły!











...z jasnego nieba, spadła na mnie ta miłość.
Wiersze zaczęły powstawać szybciutko, urodzajnie.
Na pierwsze Jego imieniny zmajstrowałam (wzorem mojej pomysłowej Bratowej) kajecik, w którym spisałam mu wszystkie.
Zeszycik miał okładkę z zielonego lureksu, takiego samego, jak moja sukienka, w której zobaczył mnie po raz pierwszy.
Którą sobie uszyłam na wesele przyjaciółki Anki.
Którą sobie przerobiłam na wesele koleżanki Wiesi:)
Która była gładka i miła w dotyku, kiedy obejmował mnie w tańcu.

Chwila

Miliardy lat.
Pokolenia poetów.
Hekatomby słów w wersach.
Tony papirusu,
pergaminu
i papieru.
Tysiące nocy nad tworzeniem,
w udręce.

A nikt nigdy
nie przeczuł,
opisać nie zdołał,
ust naszych,
złączonych w pocałunku
wczoraj.

11.06.1980rok
Miesiąc po "wielkim początku"

środa, 25 lipca 2012

Niepewność





Ale czy ja to lubię..?










Nie, nie chodzi o ten dylemat, "czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie?" Nic z tych rzeczy.
Wiersz ma datę 25.11.1979 i sądząc po tym, napisałam go na imieniny mojej koleżanki Kaśki P. Przyjaźniłyśmy się może nawet. Ale z perspektywy czasu i różnych wydarzeń, w ogóle tamtego klimatu przyjaźni nie pamiętam.
Potem podarowałam go jeszcze dwóm, czy trzem innym osobom, żeby przedstawić swoją własną niepewność, co do umiejętności porozumiewania się ludzi między sobą.

Nie wiem wszak,
jakie zamieszkujesz lądy.

Nie znam Twych ścieżek
i Ty nie znasz moich.

Obok biegniemy,
czy w przeciwne strony?

Wzrok jest tym zmysłem,
który tylko widzi.

Mowę nam dano
dla pozorów więzi.

Wyciągasz ręce
ponad przepaściami.

Chwycić je pragnę,
choćby palców końce,
by poczuć.
Przyjaźń?
Tylko gładkość skóry?

wtorek, 24 lipca 2012

Trochę córeczka


Lato w Sopocie











W roku 1979 ciągle jeszcze nie miałam własnej córeczki. Z Agnieszką lubiłyśmy się bardzo. Bardzo, bardzo!


Wierszyk malutki dla Agnieszki

Napiszę Ci wiersz,
mała moja, miła moja,
napiszę Ci wiersz o miłości.

Napiszę Ci wiersz
o miłości wysokiej,
jak drzewo baobabu
i jak uśmiech poranny
jasnej.

Napiszę Ci wiersz
o kochaniu.
O kochaniu, jak niebo,
bez brzegów,
i jak niebo
błękitnym.

Napiszę Ci wiersz
o radości,
o radości nad snem Twym
spokojnym,
mała moja, miła moja
córeczko.

Agnieszce- trochę córeczce



1979rok


poniedziałek, 23 lipca 2012

Dzieci - ciąg dalszy





















Po studiach, które skończyłam w kwietniu, zatrudniłam się na trzy miesiące w przedszkolu. Nie miałam zielonego pojęcia o pracy nauczycielki przedszkolnej, byłam raczej "pilnowaczką". Chyba wtedy zrozumiałam, dlaczego dzieci nie lubią przedszkola:))


Rozmowy z niebem

Tak wysoko ptak.

- To skowronek.

Nikogo nie ma,
to tylko sam śpiew.
Obok śpiewu - słońce.

Słońce wygląda tak,
jakby ktoś umoczył piłkę
w żółtym kremie.
Ten krem
kapie prosto pod powieki.

A teraz
wszystko jest w ciapki!
Trawa w ciapki.
Zbyszek w ciapki.
Kamyk w ciapki.
Wszystko
od tego słońca...!

-Patrz pod nogi!
Tam jest beton!


O, samolot płynie!
Zaraz się schowa
za chmurą.
Czy aby
wyleci z powrotem??

..............................wyleciał!

- Uważaj!
Nie właź w błoto!

Jakby wejść na to drzewo,
to można by zobaczyć,
co dzieje się w tym pokoju
z błękitną zasłonką.
A jakby wejść na tamto....

- Uważaj!!!!!

O! Niebo jest teraz
bardzo duże.
Słychać krzyk.
Kto to tak krzyczy?
Nikogo nie ma.
Nie krzycz niebo,
już będę grzeczny!

1978rok

niedziela, 22 lipca 2012

Dzieci







A kuku!













Agnieszka miała 4 lata.
Bogusia przyprowadzała do domu małego Pawła.
W sąsiedztwie mieszkała mała Gabrysia.
Dzieci.
Ufne, nieskomplikowane, bezpośrednie.
Nieufne, tajemnicze, onieśmielone.
Ciekawe. Ciekawskie.
Radosne bez powodu. Lub z małych powodów, tylko im wiadomych.
Smutne. Płaczące nad zdeptaną mrówką.
Z nimi mogłam rozmawiać bez końca.


Tryptyk

I
Słońce.
Niedziela.
Błogosławiona niepamięć codzienności.
Ciepło na twarzy.
W dłoni
mała,spocona łapka,
niecierpliwa,
skora do ucieczki.

Nogi
w drobnym truchcie,
nieokiełznane.
Ciekawski pyszczek
penetrujący pilnie
rzeczywistość.

Ciszy cmentarza nie uszanuje.
Radosny śmiech
posłany do mnie
ponad milczeniem posągów.

- Jak się umiera?- pyta.
- Czy to boli?- pyta

Szuka niecierpliwie
"skrzydła" na grobie lotnika.
Przybiega rozczarowany.
- Chyba ożył! - oznajmia
z przekonaniem
nie do odparcia.


maj 1976rok


II

Dziecko

Bosa,
w ukłonach traw,
w uśmiechu Boga,
z niebieskimi oczami.

Biegnie
KU mnie.
Biegnie.
Gotuję przestrzeń w ramionach
na jej przyjęcie.
Biegnie.
Wpada piętami na kolana,
boleśnie.
- Daj! - krzyczy,
wyciągając rękę DO...
Daję kwiat, kota, koralik.
Szczęśliwa,
z ustami na twarzy.
Szczęśliwa,
nie nauczona,
jak ranić człowieka.


Czerwiec 1976

III

Niewiadoma

Stoi przede mną.
Milczy.
Kupka strachu?
Ciekawości?
Śmiechu
Przekory?
Spuszczone rzęsy
na straży tajemnicy.
- Chcesz lizaka?
Trzy ruchy głową w dół.
Tak!
Uf! Nareszcie coś wiem!


Czerwiec 1976rok


sobota, 21 lipca 2012

Zakazane
















Mieliśmy "połowinki", czyli imprezę z okazji połowy studiów. Byłam, jak to się ładnie teraz mówi, singielką. Nie miałam natury "odbijaczki" cudzych chłopaków. Siedziałam sama, piłam nonszalancko szampana i czekałam na uprzejme zaproszenia znajomych facetów, którym wypadało ze mną zatańczyć.
Tak, jak osobistemu narzeczonemu mojej koleżanki.
Który mi się podobał.
Który mi się bardzo podobał.
Za bardzo...


W Tobie,
w Twoich dłoniach,
w ramionach
silnych i miękkich,
w biodrach rozkołysanych,
w ciasnych udach,
"od stóp do głów".

Cała w oddechu,
włosy we włosach.
Spojona w ruchu,
w geście,
każdym drżeniu powiek.

Usta gorące na szyi,
palce splecione na karku.
Ręce nieprzytomne,
błądzące po plecach,
śmielej,
czulej,
niecierpliwiej...

Cała w Tobie
O Tobie
Dla Ciebie...

Zielone oczy w końcu sali czujne.
Za minutę będziesz całował Jej włosy.
Tańczmy!!!

1975rok

piątek, 20 lipca 2012

Tęsknota

















To znowu marzenia i bujna wyobraźnia. I smutek. I tęsknota.



Mistyfikacje

To dobrze,
mogę biec
na spotkanie z Tobą.

Włosy,
podszyte wiatrem,
każdy osobno,
opadają przylegle,
to znów,
burzą popielatą
targają przestrzeń.

Głowa,
duża piłka
do ping -ponga
(ping - pong, to taka gra,
do której
potrzebnych jest
dwoje ludzi)

Szal,
jak liść rdzawy
w powietrzu,
frędzle w ustach,
zapowiedź szczęścia.

Stopy
w zielonych pantoflach,
szalone,
jeden
za drugim,
jeden za...

Chodnik,
z litości
mknie
coraz szybciej.

Ramiona,
oczekujące,
bezpieczne,
długie,
niosące zapomnienie,
ramiona drzew.

Przybiegam.
Nikt
nie czeka.

1975rok

czwartek, 19 lipca 2012

Nowy etap




Maturzystka







Lata 1973-1979 przeżywałam na innym poziomie odczuwania.
Byłam dorosła. Wokół mnie inni też byli dorośli. Podejmowali dorosłe decyzje i dorosłą aktywność.
Ja wiecznie tęskniąca za miłością romantyczną, podkochiwałam się w koledze Krzyśku K., na przemian z innymi, przewijającymi się w tle młodzianami.
Jakieś uściski, jakieś tańce, jakieś flirty, jakieś pocałunki.
Marzenia.

Jak słońce,
jak błyskawice
są dni wszystkie.
Te dni chcę zatrzymać,
schwytać,
uwięzić
pod kratą rzęs.

Na dziś,
na jutro,
na rok 2000.

By móc
patrzeć na nie
miliony razy.
Miliony razy
zw wzruszeniem,
by nie pękło z żalu,
z tęsknoty za młodością
serce.

1975 rok

wtorek, 17 lipca 2012

Bratu





















Bez komentarza.


Bratu

Było mi kiedyś bardzo źle.
Weszłam więc,
do tego ciemnego pokoju,
dnia
13-tego lutego,
dziewiętnaście lat temu,
o godzinie 23.45.

Lecz,
nie zastałam tam Ciebie.
Krzyknęłam
ze strachu.
Przybyłeś dopiero o świcie.

Od razu poznałam
Twoją miłą buzię.
Pochylałeś się
nade mną.

Potem często
trzymałam dłoń
w Twojej dłoni
i patrzyłam do góry.

Na spacerze,
w domu,
na urodzinach,
w tańcu,
z łóżeczkiem dziecinnym
na pomoście tramwaju,
wczoraj.

Bo tam
w górze
była Twoja twarz,
która zawsze
dodawała mi otuchy.

Utrwaliłam w sobie
ten odruch warunkowy.

Proszę,
gdybyś kiedyś
miał przestać istnieć,
oducz mnie tego.

By nie dane mi było
patrzeć w pustkę
nad swoją głową.


1973rok

poniedziałek, 16 lipca 2012

Tęsknie















Nadszedł rok 1972. Skończyłam lat 18 i wydawałam się sobie bardzo dorosła:)

Oczekiwanie

Drobne, kruche ciałko,
z ciemnym puchem wokół główki,
leżało zagubione
pośród białego łóżeczka.

Otworzyła nagle oczy i usta,
i rączki,
cała się otworzyła na ten świat
i na mnie,
i zaczęła krzyczeć.

Poczułam wielki strach
i zachciało mi się
uciekać.

ONA wyciągnęła ręce
i podniosła tę swoją
żywą fotografię,
jak cenną figurkę
z chińskiej porcelany.

powiedziała
nie bój się
to całkiem proste
wyciągnęłam dłonie
poczułam lekki ciężar
jakby
powietrze trochę spuchło
w moich ramionach
tylko główka
spoczęła realnie
we wgłębieniu mojego łokcia
ufnie.

Zaciążyło coś we mnie.
Wiedziałam na życie całe,
TO
będzie mnie prześladować,
to drugie ciepło
przylgnięte w środku
i na zewnątrz.

Poznałam
macierzyństwo.

Teraz
już przez cały czas
czuję pustkę w ramionach.
Małe rączki
zaciskają się
wokół moich palców.
Nie wiedza jeszcze,
że nie w moim były wnętrzu.

Chodzę i czekam
na ciężar mojej, główczynej fotografii.
Nie ma go jeszcze.
Ciągle tylko
to n-chromosomów.

Październik 1972



Tak przywitałam Agnieszkę.

niedziela, 15 lipca 2012

Proroczo















Wam wszystkim
i Temu, który nastąpi.


Jak będzie?

Uroczysta zieloność paproci,
żółty łańcuch
z orłem.
Powaga.
Czy...?
Tak.
Tak.
Złote błyski
na serdecznych palcach.
Marsz weselny.

Głęboka pustka
nad głowami.
Świat
zamknięty błękitnym sklepieniem.
Niewidzialny skrzypek
na chórze.
Symfonia blasków
w kryształowych koronkach
żyrandola.
Uniesienie.
Wiara?
Czoła pochylone
w pokorze przed Nim.

A potem,
przemijanie dni.
Jasnych,
zagniewanych.
Zapełnionych słońcem,
zamyśleniem,
śmiechem dziecięcym.

I jeszcze
praca,
kłótnia z szefem,
urlop
niewykorzystany.

Pierwsze dwójki
w zeszycie.
Pierwszy bal
maturalny.
"Dzień dobry,
czy jest pan inżynier?"
"Mamo,
to właśnie ONA"

Drobne rączki
na twarzy
pomarszczonej czasem.
Posiwienie oczu
błękitnych.

I już ...nic.

Tylko w cudzych sercach
zapisze się pamięć
o płomykach świec
dogasających.
Zostanie ślad
stopionej stearyny
na liściach
oleandrów.


Miałam 17 lat.

sobota, 14 lipca 2012

Nostalgicznie
















Tęskniłam nawet do nieszczęśliwych miłości.
Tak sobie wyobrażałam rozstanie z wakacyjnym ukochanym.

Pożegnania

Pozłacane pnie
sosen milczących.
Bursztynowe pierścionki
nad twym czołem.
I ciepło dłoni opalonych.
W nich jeszcze radość,
nabrzmiała kroplami słońca,
w nich jeszcze uśmiech
letni.
W nich jasność naszych spojrzeń
I już.

Powoli rozwierane ręce,
zagłuszone pośpiechem .
Miarowy stukot czasu
na szynach.
Wszystko.


Lubiłam siebie romantyczną. Lubiłam ten obraz rozstania. Lubiłam sobie wyobrażać, że to wszystko działo się naprawdę.

piątek, 13 lipca 2012

Filozoficznie

















Czas na przemyślenia siedemnastolatki. Byłam dość infantylna i naiwna.
Idealistka. Romantyczka. Marzycielka.
Rozmyślałam. Czytałam wiersze.
O filozofii tak naprawdę, nie wiedziałam nic.


Trwanie

Może by nigdy do tego nie doszło,
i nie stałoby się to,
co się stało.

Być może, nie poznałabym nigdy
smaku łez i krwi z warg
rozgryzionych w bólu.

Nie ujrzałabym też blasku słońca
i światła księżyca w noc pogodną.
Nie wiedziałabym nic
o barwach kwiatów.

Nie usłyszałabym nigdy
szumu wiatru w gałęziach brzóz,
zgiełku mew nad morzem
i symfonii kropel deszczowych
na szybie.

I nie byłoby mi nigdy tak strasznie i smutno,
ani szczęśliwie, ani obojętnie.
Nie poczułabym nawet
dłoni twych na twarzy,
ani świata ramion twoich rozległych.

Być może, nie istniałabym
w ogóle,
gdyby ludzie nie stworzyli słowa
Miłość.
Gdyby światu
nie dane było
TRWAĆ.

Ten ON był tylko w marzeniach. Musiałam poczekać jeszcze długo na te dłonie na twarzy:)))

czwartek, 12 lipca 2012

Patetycznie















Nie mam pojęcia, dlaczego pisałam takie rzeczy:)))))

Wietrze!
Oplącz mię ramieniem,
omotaj nićmi
lata babiego.

Porwij,
na skrzydłach obłoku białego
posadź.
Ku przestrzeni błękitnej powiej,
śladem Ikara podrzuć
ku słońcu.

A potem ciśnij
o ziemię ojczystą i przychylną,
bym poznała
smak jej twardy i gorzki.
Smak życia.



Twarz

Starość.
Róże i Szopen.
Starość w życiu.
Szopen w różach.
Płatki opadają
pod stare palce.

Grad.
Perły nut toczą się
po klawiaturze.
Stara twarz
i młoda etiuda.

Stara kobieta,
sługa Szopena,
dziecko Szopena.
Muzyka Szopena.
Koncert.

środa, 11 lipca 2012

Odważnie
















Chodziłam do szkoły imienia Broniewskiego pieszo. Codziennie tą samą trasą. Mijały mnie czerwono - żółte 15-stki i samochody, niezbyt liczne. Warszawy, Syrenki, Moskwicze, garbate Volkswageny, nowiutkie Fiaty. Polonezów jeszcze nie było.
Mijały mnie też furmanki z węglem, ziemniakami, ogórkami, bańkami z mlekiem, ciężarówki dostawcze i motocykle WSK.
Lubiłam swoją ulicę, znajome widoki, znane miejsca, wydeptane ścieżki.
I pchana jakimś nurtem baudelairowskim, natchniona Zolą, napisałam tak:


Akt

Ulico!
Naga porankiem,
zawstydzona,
we mgle,
mleczna i końska.

Ulico moja
zwyczajna.
Ubierasz się
w kolorowe postacie
przechodniów.
Przemawiasz
głosami klaksonów,
dzwonisz tramwajami.

Nie widzę Cię!
Nie widzę, ulico!
Grasz w chowanego
ze mną.
Niewdzięczna.

Rozbierze cię noc.
Przystroi
w klejnoty neonów,
w muślin czarny.

Lgnę do ciebie
dysząca życiem
kochanko.
Ulico
mojego szczęścia.


Ach, jaka byłam dumna z siebie! Z tej odwagi w doborze słów (bezwstydnych!!!).
Chyba nikomu nie odważyłam się pokazać tego wiersza, taka byłam zawstydzona:))))
A imię ulicy: Wojska Polskiego:))))

wtorek, 10 lipca 2012

Patriotycznie
















Lubiłam też Broniewskiego, a jakże. Recytowałam jego wiersze na akademiach ku czci. W liceum, które nosiło jego imię, organizowałam z koleżanką Ewą F. wystawę na okoliczność 10-tej rocznicy śmierci patrona.
Czytałam dużo jego wierszy. I te znane bardzo, jak "Bagnet na broń" i "grób Tamerlana", i cały cykl dla zmarłej córki Anki, i wiersze gorzkie, jak "Ulica Miła", "Warum","Bar pod Zdechłym Psem" i piękne liryki -"W pociągu", "Majowy nocny wiersz na imieniny Joanny", "Baudelaire".
Zresztą fragmenty tych wierszy ciągle wracają do mnie.

"...spójrz, rozchodnik i macierzanka biegną,
kto szybciej,
żeby pachnieć nam na przystankach
szczęściem i lipcem..."


"...chciałbym,
żebyś szła pod wiotką parasolką,
ulicą jesienną,
pełną drzew nagich..."


Taaak. Lubiłam Broniewskiego. Nic dziwnego, że przychodziły i do mnie słowa wzniosłe, patriotyczne:

Szeroką ulicą
pod czerwienią
sztandarów
idzie pochód.

Taki piękny dzień!
Taki piękny świat!
W pochodzie ja,
a nade mną Polska.

Dobrze jest żyć
w maju.



Cóż, miałam 16 lat. Na Wychowaniu Obywatelskim uczono nas, że najlepszym z możliwych systemów jest komunizm, i że drogą socjalistycznych przemian dojdziemy do niego.
Ale tak, czy siak, dalej uważam, że dobrze jest żyć w maju:))))

poniedziałek, 9 lipca 2012

Wiersze pierwsze
















Byłam romantyczną nastolatką. Czytałam Gałczyńskiego i Jasnorzewską. Ale rymy nie układały mi się tak pięknie. Nagle wiersz Szymborskiej "Minuta ciszy po Ludwice Wawrzyńskiej" poruszył mną do głębi. Noszę go w sobie do dziś i wraca echem przy różnych okazjach.
I nie był rymowany. Szymborska skradła mi serce na długo.

Więc pisałam wiersze bez rymów. Tęskniąca za miłością piętnastolatka!

Jestem samotna,
jak kosmonauta
zagubiony we wszechświecie.
wierzę, że gdzieś istniejesz,
i że nasze orbity
złączą się w jeden tor.


I jeszcze tak:


Wiosna rodzi przyrodę,
wiosna rodzi ludzi.
Nasz czas jeszcze nie przyszedł.
Jesteśmy nasionami miłości.




Przyszło mi czekać ponad 10 lat.

niedziela, 8 lipca 2012

Do Przyjaciół
















Niektórzy mówią: powinnaś opublikować.
Niektórzy chcieliby przeczytać.
Niektórzy mieli za złe, że im nie pokazałam...

Tu spiszę swoje wiersze.
Te stare i te nowsze.
Po co mają leżeć tylko w szufladzie, niech wpadną w ten kosmos sieci.


Dni są jednostajne,
jak milion kropel deszczu.
A życie, rozpływa się
rozmazanymi strugami
po szybie.

I liczą się tylko te krople,
które jeszcze nie pękły
i te dni,
które jeszcze trwają.
1969rok



No cóż, to nie był mój pierwszy wiersz, jaki napisałam. Ale pierwszy, jaki pokazałam mojej nauczycielce od polskiego w VIII klasie. Powiedziała, że jej się podoba:) Hm....