środa, 11 lipca 2012

Odważnie
















Chodziłam do szkoły imienia Broniewskiego pieszo. Codziennie tą samą trasą. Mijały mnie czerwono - żółte 15-stki i samochody, niezbyt liczne. Warszawy, Syrenki, Moskwicze, garbate Volkswageny, nowiutkie Fiaty. Polonezów jeszcze nie było.
Mijały mnie też furmanki z węglem, ziemniakami, ogórkami, bańkami z mlekiem, ciężarówki dostawcze i motocykle WSK.
Lubiłam swoją ulicę, znajome widoki, znane miejsca, wydeptane ścieżki.
I pchana jakimś nurtem baudelairowskim, natchniona Zolą, napisałam tak:


Akt

Ulico!
Naga porankiem,
zawstydzona,
we mgle,
mleczna i końska.

Ulico moja
zwyczajna.
Ubierasz się
w kolorowe postacie
przechodniów.
Przemawiasz
głosami klaksonów,
dzwonisz tramwajami.

Nie widzę Cię!
Nie widzę, ulico!
Grasz w chowanego
ze mną.
Niewdzięczna.

Rozbierze cię noc.
Przystroi
w klejnoty neonów,
w muślin czarny.

Lgnę do ciebie
dysząca życiem
kochanko.
Ulico
mojego szczęścia.


Ach, jaka byłam dumna z siebie! Z tej odwagi w doborze słów (bezwstydnych!!!).
Chyba nikomu nie odważyłam się pokazać tego wiersza, taka byłam zawstydzona:))))
A imię ulicy: Wojska Polskiego:))))

3 komentarze:

  1. Wiersz jak wiersz, ale jakie fantastyczne zdjęcie! :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale zdjęcie nie jest mojego autorstwa:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale Ty je znalazłaś :-) Wiersz w sumie mi się podoba, a to zdjęcie mu dodaje wyrazu :-)

      Usuń