piątek, 17 sierpnia 2012

Najsmutniej...

















Nie pamiętam, dlaczego w tym październiku było mi tak smutno. Ot, kaprysy miłości...


Porzucona,
płakała wśród liści,
błagając dłonie
o rozkosz.

Palce,
posłuszne jej woli,
rozbiegły się w gęstwinie,
by schwytać niedoścignioną.

Rozsiadłe naokół
zasady i normy,
te nędzne poganiaczki uczuć,
rzucały groty w jej serce.

Umierała bez jęku,
modląc się do tego,
który kiedyś
na chwilę
ofiarował jej
nieskończoność.

29.10.1980r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz