Kiedyś,
chwilę temu lub wiek,
odchodziłeś o zmroku,
jakby Cię nigdy
nie było.
Kąśliwy niepokój
dręczył moje dłonie,
puste i bezczynne,
pokonane przez odległość.
Odchodzisz ciągle,
wieczny poszukiwacz
i odkrywca.
Wypuszczam Cię na wiatr,
jak jesiennego latawca,
bez drżenia serca.
Już wiem,
że zapełnisz moje dłonie
na powrót.
Włożysz w nie kamyk,
znaleziony w podróży
lub pocałunek.
Przyjmę je
jak klejnot
i nie potknie się moja myśl
o strach
przed samotnością.
1981
Nie wiedziałam, że znowu tu piszesz.
OdpowiedzUsuńBędę zaglądać.
Robię porządki
OdpowiedzUsuń